Sieciówka otworzyła swój second-hand! Czyżby piekło zamarzło? O nie. W piekle piece wciąż huczą pełną parą. Tylko teraz maluje się je na zielono. O co więc chodzi, gdy nie wiadomo o co chodzi, czyli… wiadomo o co chodzi?? Po co sieciówce lumpeks? O tym tutaj teraz.
Pod koniec października 2022 r. media obiegł gorący news: Zara – flagowy brand firmy Inditex – otwiera swój/własny/pierwszy second-hand. Pisał o tym m.in. Forbes, The Guardian, czy Bloomberg. Dlaczego ta wiadomość zelektryzowała nie tylko modowe towarzystwo? Otóż Inditex jest jednym z największych grubasów w branży fast fashion. Właściciel takich marek jak: Zara, Stradivarius, Bershka, Pull&Bear ma na świecie 6370 sklepów, a w 2021 roku wprowadził na rynek ponad pół miliona ton artykułów. To firma, która uczyniła jej założyciela Amancio Ortegę – syna kolejarza z Valladolid – jednym z najbogatszych ludzi na świecie.
I teraz ta właśnie Zara otwiera swój second-hand.
ZARA… CO?
To jakby dom mody Gucci zaczął sprzedawać t-shirty po dolarze za sztukę z paki dostawczaka gdzieś na bazarze. Zupełne przeciwieństwo dotychczasowej praktyki. Stąd też tak duże zainteresowanie mediów. Ale co właściwie kryje się za nagłówkami artykułów? Co to w ogóle znaczy, że Zara otwiera second-hand?
Jeśli spodziewacie się lokalu nie pierwszej urody, zawalonego po sufit używanym ciuchem, gdzie opalone lumpenmamas w oczekiwaniu na sjestę sortują towar z wielkich worów, cóż… srogo się zawiedziecie. Second-hand Zary jest bardziej usługą niż miejscem. I działa tylko na terenie Wielkiej Brytanii. A jak działa?
Funkcja Pre-Owned pozwala użytkownikom odsprzedać swoje ubrania Zary. W tym celu należy je obfotografować, opisać, zamieścić w serwisie marki albo przynieść do sklepu stacjonarnego. Można je również naprawić lub przekazać w ramach darowizny. Wszystko w szczytnym celu przedłużania życia ubraniom, o czym wspominała w wywiadzie dla The Guardian Paula Ampuero – szefowa zrównoważonego rozwoju Zary:
„Na tym etapie ta platforma jest pomyślana wyłącznie jako narzędzie pomagające klientom wydłużyć żywotność ich odzieży i przyjąć bardziej obiegowe podejście”.
Ani słowa o tym, że właściwie to Zara mogłaby tworzyć ubrania lepszej jakości, które posłużą dłużej i to Zara ponosi odpowiedzialność za krótki ich termin przydatności do noszenia. Nie klienci, na których próbuje się zrzucić obowiązek przedłużania życia ubraniom Zary. W czym firma łaskawie pomaga właśnie usługą Pre-Owned. Rozczulające są również słowa pani Ampuero o tym, że nowa funkcja długo nie będzie rentowna, ale mimo to firma chce ją rozwijać. Cóż za wspaniałomyślność!
Dlaczego globalna firma, której celem jest generowanie zysku, decyduje się na nierentowne działania? Czy tylko z potrzeby serca? Czy doznano tam zbiorowego nawrócenia? Kogoś na szczycie poruszyło piękno umierającej przyrody? A może powody są bardziej prozaiczne? Może czuć w nich zapach czegoś, o czym się mówi, że nie śmierdzi? Może jak zwykle i jak zawsze chodzi tu o…
PIENIENDZE
Duże firmy nie szczędzą grosza na przewidywanie, skąd zawieje wiatr zmian. W przypadku mody od niedawna wiadomo, że wieje z drugiego obiegu. Coraz mniej jest bowiem ludzi obojętnych na dewastację naturalnego środowiska oraz wyzysk taniej siły roboczej z krajów rozwijających się. Coraz więcej ludzi rezygnuje z noszenia ubrań, które choć pachną nowością, to kryją w sobie krew, pot i łzy. Wielu słusznie to oburza i obrzydza.
Branża fast fashion czuje już ten ogień pod dupą. Od niedawna stosuje więc umizgi, które mają pokazać, że wcale nie jest taką zachłanną i destrukcyjną dziwką. Stroi się w zielone listki, udowadniając, że przecież sadzi drzewa, montuje filtry, zbiera plastikowe butelki. To wszystko doczekało się swojej nazwy – greenwashing.
Greenwashing jest niczym innym jak „eko-ściemą”. Takimi działaniami firm, które mają za zadanie przekonać klientów, że dostarczany produkt lub usługa powstały z poszanowaniem środowiska naturalnego. To również przerzucanie odpowiedzialności w tej kwestii na klientów, np. proszenie ich o rzadsze wymienianie hotelowych ręczników (co dało dziennikarzowi Jayowi Westerveltowi asumpt do ukucia tego terminu) w celu redukcji kosztów. To także przechwalanie się zutylizowaniem x tys. ton niesprzedanych produktów, gdy jednocześnie wciąż produkuje się ich xn tys. ton.
To dawanie klientom możliwości odsprzedania części wyprodukowanych śmieci przy jednoczesnym zalewaniu rynków kolejnymi śmieciami.
NIEWIELKA BRYTANIA
Hej, zaraz, zaraz… czemu nazywasz nowe ubrania śmieciami?
Nie wiem, może zapytajmy Brytyjczyków? W sumie to nie musimy. Już to zrobiła organizacja British Wool zrzeszająca brytyjskich producentów wełny. Przeprowadziła ankietę wśród mieszkańców Wysp i wydała zbiorczy raport, którego wyniki podał w październiku Telegraph.
Okazało się, że przeciętny Brytyjczyk posiada 76 sztuk odzieży, ale w ciągu roku wyrzuca 72 z nich. Co rok nowa garderoba! Spodnie, t-shirty, koszule, bluzy, sukienki, spódnice, swetry, kurtki, marynarki, płaszcze, skarpety, gacie, inne niepotrzebne gówna, wszystko to po roku na śmieci.
Teraz staje się jasne, czemu Zara wybrała właśnie Wyspy, skoro Brytyjczycy wyrzucają najwięcej ubrań spośród wszystkich nacji Europy. Trzeba to zmienić, trzeba temu zaradzić. Trzeba wszystkie nasze brytyjskie Zary – w liczbie około 70 – zmienić w second-handy, gdzie klienci będą próbowali sprzedać, zamiast wyrzucić.
Tam przecież padają światła zbiorowej uwagi. Tam jest gorący odcinek frontu zmagań z niszczycielskim wpływem fast fashion. Nie w Hiszpanii, gdzie Zara ma ponad 500 sklepów. Nie w Chinach, gdzie jest ich ponad 200. Pół tysiąca second-handów? Dajcie spokój, tyle to nie… kto to widział?
Teatru greenwashingu nie odstawia się przed psem z kulawą nogą, tylko przed całym stadem wiernych piesków.
KTO TYLE DAŁ?
Dlaczego nie dostrzegam w tym pozytywów? Nie doceniam małych kroków? Cóż… może to mały krok dla człowieka, ale dla światowej korporacji żaden. Nie wzrusza mnie inditexowy Pre-Owned, bo wiem, co w tym czasie robią inni.
Marka North Face sama odkupuje swoje ubrania od klientów, płacąc 10 dolarów za sztukę, w ramach programu Clothes the Loop. Podobnie działa firma Patagonia ze swoim Worn Wear, ułatwiając wymianę ubrań między klientami. Levi’s zbiera zużyty jeans w ramach projektu „Blue Jeans Go Green”. Marka Universal Standard płaci 100 dolarów (bon na zakupy) za przysłanie papierowej torby wypełnionej niechcianymi ubraniami.
W tym czasie Inditex – globalny lider w handlu nowymi szmatami – pomaga, daje możliwość, zachęca… w jednym tylko z rynków (nie największym) i w jednym tylko brandzie (tu akurat największym).
Oceńcie sami.
Dodam tylko, że według raportu organizacji non-profit Stand.earth Zara w ciągu roku zwiększyła emisję klimatyczną w łańcuchu dostaw o ponad 5%, mimo że zobowiązała się do jej ograniczenia.
Co o tym sądzicie? Czy to dobry ruch ze strony Zary? Gdyby usługa odsprzedaży została uruchomiona w Polsce, skorzystalibyście z niej?