Odpowiedz sobie na jedno ważne, ale to rzeczywiście ważne pytanie: kim jestem? A jeśli znalazłeś już odpowiedź, dodaj następne: na kogo wyglądam? Jakiego widzą mnie inni? Czy w ogóle mnie widzą? Czy mój ubiór jest naprawdę mój?
Twój strój jest komunikatem, który rozsyłasz dookoła w każdej chwili i w każdym miejscu. W szkole, w pracy, w autobusie, w sklepie, pubie, klubie – wszędzie, gdzie tylko padają na Ciebie ludzkie spojrzenia – ubrania mówią o Tobie więcej niż byś nawet chciał. Owszem, nie mówią całej prawdy, bo tą prawdą jesteś Ty, ale pomyśl tylko – obcy ludzie, których mijasz na ulicy, nie będą zastanawiać się, czy nie zrzuciłeś niedawno trzydziestu kilo. Spojrzą raz, krótko i pomyślą, że nie umiesz dobrać rozmiaru.
Możesz więc udawać, że gwiżdżesz sobie na modowe konwenanse, bo nie szata zdobi człowieka. Owszem, nie tylko szata Cię zdobi. Ale nie nosisz przecież wytatuowanej na ciele listy własnych dokonań, czy dowodów tego, jakim interesującym jesteś człowiekiem. Nosisz ubrania. One nie milczą. Spraw więc, żeby mówiły to, co chcesz. Niech przemówią Twoim językiem.
Ale właśnie… kolejne ważne pytanie: czy masz swój modowy język? Przez ten, którym posługujesz się w rozmowach, przebijają Twoje życiowe doświadczenia. Język to Ty: Twoje ulubione powiedzonka, dowcipy, maniery, zasób słów, to wyciąg z przeczytanych książek i wysłuchanych opowieści. Mówisz własnym sobą. Nikogo nie udajesz. Nażyłeś się trochę, nazbierałeś doświadczeń, żeby teraz mieć swój głos.
A co ze stylem? Czy nie powinien być, podobnie jak język mówiony, sumą Twoich doświadczeń, przekonań i upodobań? Nosisz własne komunikaty, czy może gotowe, podsunięte pod nos (dosłownie, jeśli kupujesz ubrania przez smarfona)? Zadowalasz się cudzymi opiniami, czy wolisz mieć własne zdanie? Jesteś wybredny, czy bierzesz, co dają?
Na pozór łatwo być wybrednym, gdy kolekcje w sklepach zmieniają się szybciej niż pory roku, a visual-merchandiserzy tańczą na rzęsach, by rotując produktem na sali sprzedaży, stworzyć pozór nowości. Po co? Aby przekonać Cię, że mielony, który serwują, jest innym mielonym, wyjątkowym, „mielonym a la My”, a najlepiej, żebyś uwierzył, że „a la Ty”. Prawda jest niestety smutna: korzystasz z ograniczonego wyboru i wiele osób, choćbyś nie wiem, ile kupował ubrań, ile sklepów odwiedzał, będzie wyglądać tak jak Ty. Nie miałeś nigdy uczucia podczas długiej podróży przez przepastne wnętrzności centrum handlowego, że wszędzie wisi to samo? Inne metki, inne detale, ale mielony to dalej mięso, jajka, bułka i przyprawy.
Ale co z tym zrobić? Jak uniknąć losu sklepowego manekina, który założy wszystko, co mu przygotują? Odpowiedź brzmi: personalizuj swoje ubrania. Sam zadbaj o to, żeby były wyjątkowe. Nadaj im własny znak jakości. Zacznij od malowania.
W całej branży modowej setki projektantów wymyśla tysiące wzorów, napisów i obrazków, które potem trafiają na ubrania. Jak myślisz, ilu z nich potrafi być naprawdę kreatywnych, robiąc to tak często i pod dyktando trendów oraz wyników sprzedaży? A teraz Ty: nie gonią Cię deadline’y, nie musisz wpasować się w bieżącą kolekcję, ani kłaniać trendom i najlepiej wiesz, co Ci się podoba. Możesz sobie myśleć i myśleć, a jak już coś wymyślisz, to masz dwa wyjścia.
Albo malujesz na własną rękę, albo oddajesz się w ręce kogoś, kto ma więcej talentu i doświadczenia. (Trzecie wyjście: modny ostatnio jeans, który wygląda na pochlapany farbą. Drobne kolorowe plamki. Ryzyko polega na tym, że ktoś może nie zrozumieć zamiaru i weźmie Cię za budowlańca wracającego z roboty).
Ja pogodziłem się z własnymi ograniczeniami i skorzystałem z usług paint_by_mery. Mery maluje specjalnymi farbami do tkanin (Decola lub Pebeo) na bazie wody, które nie zmywają się w praniu. Tworzy obrazy na różnych tkaninach, m.in. na bawełnie i wiskozie. Dla mnie malowała na dżinsowej katanie.
Kurtkę wyłowiłem w lumpeksie. Pełno tam takich wintydżowych perełek, które tylko czekają, aż ktoś przywróci im dawny blask. Podobną w sklepie kupiłbym za min. 200 złotych. Najpewniej taką o jakości pozostawiającej wiele do życzenia. I musiałbym życzyć sobie, żeby jej nie pobrudzić, bo po każdym praniu sieciówkowy dżins marniałby w oczach. Stare dżinsowe katany to wypasione zawodniczki. Grubsze, wytrzymalsze, trzymają kolor i nie puszczają. Nieraz powycierane, podziurawione, ale czasem, własną historią, a nie piaskiem, czy tarką azjatyckiego robotnika. Ta kosztowała 15 złotych. Resztę z budżetu na odjechaną katanę przeznaczyłem na obraz mojej facjaty, aby przesyłała uśmiech tym, którzy się za mną oglądną.
Tylko w dwóch lumpeksach znalazłem aż sześć katan, które mogę posłużyć za bazę pod malowanie
Oczywiście nie musisz świecić twarzą na mieście. Możesz wybrać sobie cokolwiek innego. Coś swojego, coś ważnego, co Cię bawi, na co patrzenie sprawia Ci przyjemność. Ty tu jesteś projektantem, stylistą i szefem. Potraktuj taki malunek jak tatuaż tylko bez igieł, bólu i jazgotu maszynki. Ubranie to przecież druga skóra.
Co najlepsze – moda Ci w tym sprzyja. Popularne są dziś ubrania z nadrukiem stylizowanym na amatorski, z prostym wizualnie, ale niebanalnym treściowo tekstem, nawet z internetowym memem. Możesz stworzyć własny mem i z dumą nosić na piersiach. Masz ulubiony cytat, który uważasz za warty podzielenia? Wrzucaj na plecy. Jeśli jest wartościowy, tym lepiej, że ktoś go przeczyta. To będzie Twoje przesłanie. A może wolisz być bliżej trendów? Sięgnij po sztukę przez duże SZY, która od jakiegoś czasu romansuje z modą. Pomnikowy renesans, barokowe cherubinki, miny i gesty ze słynnych obrazów – jeśli Mery udało się wymalować na dżinsie moją twarz, z pewnością sobie z tym poradzi.
Wierz lub nie, ale spersonalizowana kurtka to inwestycja. Spytaj Wujka Gugla. Ceny takich katan dochodzą nawet do tysiąca złotych. Te najlepsze – całe w malunkach, wyhaftowane, obszyte naszywkami, pokombinowane w kroju bywają jeszcze droższe. Spraw sobie taką już teraz, a może w przyszłości, gdy wintydż przestanie być kuchnią tylko dla modowych smakoszy, puścisz ją w świat z zyskiem. Wierzę, że tak się stanie. Nie można cały czas stołować się w fast foodach.
Dlatego pamiętaj: ubrania mówią. Nawet jeśli milczą. Nawet, jeśli nie nosisz krzykliwych kolorów, czy wymownych dekoltów. Tylko niech nie plotą byle czego. Niech się nie powtarzają, niech nie nudzą. Mają bowiem ważniejsze zadanie – głosić pochwałę Twojego indywidualizmu.
Podsumowując bez kalkulatora: za malowanie zapłaciłem 150 złotych (skorzystałem z kwietniowej promocji dla tych, którzy nie muszą się długo zastanawiać) plus piętnastak za lumpa. Co sądzisz o takim pomyśle na odczarowanie garderoby z klątwy zwykłości? Fit czy kit? A może masz już w szafie jakieś spersonalizowane ubranie? Podziel się opinią w komentarzu.
P.S. W czerwcu Mery obchodzi rocznicę artystycznej działalności i z tego, co wiem, szykuje podobną promocję.
Wyświetl ten post na Instagramie.