Historie, Nowości

LUMPEKS. HISTORIA PRAWDZIWA

Kto kupuje w lumpach? No kto dziś kupuje w lumpach? Znasz kogoś, kto kupuje w lumpach? Na pewno, może tylko jeszcze o tym nie wiesz. Według badań ok. połowa Polaków odwiedza second-handy. A pomyśl o tych, którzy jeszcze wstydzą się przyznać.

Pozwól, że opowiem Ci o jednych i drugich. Masz czas? Masz ochotę? Usiądź wygodnie, zrelaksuj się, bo to, co zaraz przeczytasz, jest tylko historią. Opowiastką. Nie licz na pouczającą puentę, czy naukową analizę, po prostu baw się dobrze.

Przemierzając wrocławskie lumpeksy oglądam nie tylko ubrania. Również interesują mnie ludzie, których tam spotykam. Mógłbym powiedzieć, że kto chodzi po lumpach, ten się w cyrku nie śmieje, ale przecież cyrki dzieją się wszędzie, wszak świat jest teatrem, a aktorami ludzie. Ale jednak są na świecie rzeczy, które śniłyby się filozofom, gdyby Ci zaglądali do wrocławskich lumpeksów. Nie chcę Was straszyć. Nie chcę też czarować. Lumpy jakie są – każdy widzi. A kto nie widzi, niech mi wierzy na słowo.

To nie jest lump dla starych ludzi

Nie powiedział nikt nigdy. Nikt, kto choć trochę zna realia polskich second-handów. Seniorzy to trzon klienteli. Mogą grymasić, marudzić, targować się i szarogęsić, ale nie zwieją nagle ze zmiennym wiatrem mody, nie odwrócą się do lumpeksów plecami, będą wierni aż do ostatniego grosza. Ich nie obchodzi, że coś jest passe, démodé, póki jest tanie. Dlatego pamiętaj, że lumpując, grasz z nimi. Niekiedy to właściwie grasz u nich. Oni są jednym zespołem. Wszyscy się znają. Wokół niektórych lumpeksów zawiązują się kręgi znajomości. Powstaje grono stałych klientów, które z czasem zaczyna zadawać się z obsługą i w lumpeksie odbywają się koleżeńskie spotkania i rozmowy.

Miej również na uwadze, że emeryci mogą pojawić się o dziewiątej na dostawie i wcale nie muszą ustawiać kilku budzików w telefonie. Nie lekceważ ich. Spotkałem kiedyś starszą panią, która przeszkolona przez wnuka, recytowała jak z nut nazwy zagranicznych marek: „te wszystkie Hilfigery, Zary, Lacosty…”. Jeśli myślisz, że nie sprzątnie Ci markowego sztosa spod nosa, to cóż… możesz się niemiło zaskoczyć.

Najbardziej lubię ich sposób zagadywania. Potrafią nagle wyrosnąć tuż obok. Przez moment przeglądają ciuchy z taką nonszalancją, jakby wszystko już widzieli, a potem za pomocą kilku westchnień i krótkich komentarzy, wciągają do rozmowy z taką lekkością, jakby właśnie ujęli Cię pod rękę podczas spaceru. Nie umiem im odmówić. Chyba, że chcą politykować. Wtedy uciekam do przymierzalni.

Seniorom w lumpeksach wolno więcej. Pamiętam pewnego sprytnego staruszka (mówiłem o tym na instastories), który stanął za mną, gdy wertowałem ubrania na wieszakach, i czekał z rękami w kieszeniach. Brakowało mu tylko cygara. Gdy w końcu się zorientowałem i spojrzałem za siebie, on wybuchł perlistym śmiechem i z miną nastolatka przyłapanego na psocie wyznał, że tak się przygląda razem ze mną, bo nie chce mu się rąk podnosić. Jednego plusa dostał za szczerość, drugiego za ten śmiech, a trzeciego za swój oldschoolowy outfit. Te trzy plusy zamienił na moją fachową pomoc w wyborze swetrów i spodni.

Personal shopper

Już tak mam, że lubię pomagać. Oczywiście bez przesady. Gdyby ktoś poprosił mnie o pożyczenie stówy, popychanie samochodu przez całą ulicę, czy wniesienie pralki na jedenaste piętro, pewnie zastanawiałbym się tak długo, aż ten ktoś znalazłby innego chętnego. W lumpie jednak przychodzi mi to łatwiej. Pewnie dlatego, że od wielu lat przekonuję ludzi do wyboru dobrej mody i czerpię z tego dziką satysfakcję. Lubię ten błysk w oku kogoś, kto patrzy na siebie w lustrze, jakby ubrał się po raz pierwszy w życiu. Lubię widzieć, że ten ktoś zaczyna się sobie podobać. Chętnie więc podpowiadam, pomagam szukać, tłumaczę metki ze składem i wskazówkami dotyczącymi pielęgnacji. Najczęściej osobom starszym, bo tym najłatwiej przychodzi zapytanie o radę.

To było w sieciowym lumpeksie na pl. Legionów (swoją drogą niezłe zagłębie. W okolicach skrzyżowania znajdują się cztery lumpeksy. Ważny punkt na mapie każdego szanującego się lumpdiggera). W tym przybytku dział męski usytuowano w osobnym (małym i kwadratowym) pokoju. Trzeba przejść krótkim korytarzykiem, skręcić w prawo i potem znów w prawo, więc kto wchodzi, to się wita. Dzień dobry, dzień dobry, a potem już tylko szelest tkanin i szmer przesuwanych wieszaków.

Mało tam buszuje kobiet, wszak to dział męski. Zazwyczaj wchodzą do niego klientki, które są w tym lumpeksie po raz pierwszy, więc jeszcze nie wiedzą, ale zaraz się dowiadują i po krótkim rzucie oka jak weszły, tak wychodzą. Ale pojawiają się także te, które mają jakiś biznes.

Tamtego dnia staruszka w białej wintydżowej puchówce, czarnym berecie i o retro kulach zdecydowanie miała do załatwienia sprawę. Chciała kupić dobrą, tanią, białą koszulę. Przeglądała wzrokiem wieszaki powtarzając jak zaklęcie „biała koszula”, „jakaś biała koszula”. Wiedziałem, o co chodzi, nawet mnie to rozbawiło, gdy powiedziała na koniec „sporo tych białych koszul”. Oboje wiedzieliśmy, że jeśli jej nie pomogę, to się podda, nie znajdzie koszuli, bo niby jak? O kulach? Albo odpuści, albo pójdzie do galerii, zapłaci więcej za byle co, ale ją zaprowadzą, pokażą, pomogą wybrać i jeszcze zapakują.

Zapytałem o rozmiar. Powiedziała, że mąż jest dwa razy taki jak ja, więc w miarę znaliśmy kierunek poszukiwań. Tylko miała nie być taliowana. Żadnym slimów. Żadnych zaszewek. Krój klasyk, bardziej kwadrat niż trójkąt. Sylwetka „z brzuszkiem”. Nie pytałem o rozmiar brzuszka, o obwód w karku, bo jak mawiał Pudzian – „to by nic nie dało”. Trzeba zdać się na szczęście i zaryzykować. A było czym – w dniu dostawy towar kosztuje najwięcej.

Akurat tego dnia dostawa obłowiła lumpami, których styl jasno wskazywał kierunek pochodzenia. Marynarki typu tracht, lederhosen, kwadratowe garnitury z zawsze za krótkimi rękawami i nogawkami. Szczęście dla nas – będą i rozmiary. Znalazłem jej mężowi jedną nie najpiękniejszą, właściwie trochę brzydką (biorąc pod uwagę obecne trendy), ale w dobrym stanie, czystą i lekką. Do tego uszytą z twillu (rodzaj splotu tkaniny), dzięki czemu będzie szybciej schła i łatwiej się prasowała. Nie wiem, ile wskazała waga. Zostałem tam, aby szukać czegoś dla siebie. Wiem tylko, że ani koszula, ani staruszka nie wróciły na dział męski.

Nie ma nic za darmo

Kiedyś mój współlokator obudził się w nocniku i to po samą szyję, odkrył bowiem, że ma ją bezwstydnie gołą tuż przed wydarzeniem, na którym goła szyja uchodzi za brak szacunku, powagi i krawata. Od dawna przecież wiadomo, że trza iść w butach i krawacie na wesele. Zwłaszcza jeśli jesteś osobą towarzyszącą i musisz wyglądać. Przykry fakt zakomunikował mi, gdy było już za późno na śmiałe inwestycje w wizerunek, bo wskazówka na zegarze studenckiego budżetu zbliżała się do północy. Musieliśmy więc liczyć na łut szczęścia, a że szczęście mieszka w lumpeksie, swoje kroki skierowaliśmy do lokalu, który serwował najtańszą odzież używaną w okolicy.

Ulica Hubska, mały kwadratowy budynek, schodkami do góry. Cena w dniu dostawy wynosiła trzy złote. Tyle akurat mój współlokator mógł wydać na nowy krawat. Weszliśmy więc dziarskim krokiem, pewni sukcesu, ale pani za kasą na pytanie, czy sprzedaje krawaty, tylko pokręciła głową. Nie kłamała, krawatów nie sprzedaje, bo wiąże nimi puste wieszaki. Ale zaraz wyciągnęła spod lady pełen karton i powiedziała, że możemy sobie wziąć, ile zechcemy, a co najważniejsze – za darmo. Postawiła go przed nami na podłodze, a my padliśmy na kolana i zaczęliśmy przebierać. Czego tam nie było. Paski, groszki, paisley’e, kwiaty, jedwabie ręcznie malowane, znaleźliśmy nawet fanowski krawat z bohaterami serialu „South Park”. Wybraliśmy więc kilka, zwłaszcza taki, który pasował do weselnej stylówki, podziękowaliśmy i wyszliśmy. Co było dalej? Kumpel do dziś miło wspomina tamto wesele, a ja puściłem krawat z „South Parkiem” dalej w obieg na jednym z Vintage Marektów.

Puenta

Miało jej nie być, ale przyszła. Kończąc artykuł, zapytałem siebie samego: „po co”? „Po kiego im to piszesz”? To wszystko są sytuacje umaczane w kontekście. Bawią i ciekawią ciebie, bo w nich uczestniczyłeś. Co kogoś obchodzą darmowe krawaty, okulałe babcie, czy cwani skrytoszperacze? Wtedy zrozumiałem, co chcę Wam powiedzieć. Zrozumiałem, co tak różni fast fashion od lumpowania. Emocje.

W lumpie nie wieje nudą. Lumpeks jest nieprzewidywalny i lubi zaskakiwać. Wizyta w lumpeksie może zmienić się w świetną przygodę. O której będziecie chcieli opowiadać znajomym. Chwalić się, jak za śmieszne pieniądze kupiliście sobie modowe cudeńko. Lump to nie marketingowa poprawność, pozorowana mnogość wyboru i stary puder z napisem „nowość”. Lump to życie z wszystkimi bebechami na wierzchu. Lump do bilet do króliczej nory.

Wybór należy do Ciebie, Alicjo.

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Karolina
Karolina
4 lat temu

Lumpeksy i fajne pisanie – jakże mi się to podoba! I jak miło, że ciuchowy bloger nie tylko wrzuca ciuszki na insta, ale potrafi zrobić z tego historie, a na dodatek ma ogarnięte przecinki, słownictwo, pomysł na tekst i inne takie. To perełka – jak escada tkwiąca w lumpeksowym koszu trzy dni po dostawie.