Jestem lumpsetterem. Z niejednego lumpeksu lumpa brałem. Wiele też widziałem i niewiele już może mnie zaskoczyć. Tym bardziej doceniam te momenty, w których opada mi szczęka. Ostatni taki widok rozluźnił mi żuchwę na wyspie Tamka.
Nie żebym się chwalił. Po prostu trochę już latam po lumpach i moje biedne oczy patrzyły na niejedno. Widziałem oślepiające pięknem paryskie vintageshopy. Widziałem wrocławską lumpiwnicę zawaloną wilgotnym towarem aż po niski sufit. Berliński dom lumpeksowy na cztery piętra. Widziałem krwawe dostawy rodem z Koloseum i małe lumpeksy, w których czas umarł i zdążył się już rozłożyć. Wszystkie te obrazki kolekcjonuję w sobie jak karty z Pokemonami. Każdy jest inny i niesie inne wspomnienia, różne uczucia.
Przez ponad rok z wiadomych powodów kręciłem się raczej wokół własnego podwórka. Uświęcona rutyna lumpowania. Te same dni dostawy, te same twarze lumpenmam, te same adresy, zwały sieciówek, sterty podróbek i czasem tylko uśmiech losu, błysk wintydżu i dotyk jakości. Przyznaję, powoli zaczynało mnie to nużyć. Ale jestem lumpsetterem, tak? Mam misję. Mam zadanie – pokazywać moim ludziom świat lumpów. Zachęcać jeszcze-nie-moich-ludzi do zerwania z sieciówkami i kupowania z drugiej ręki. Dlatego piszę, nagrywam i chodzę. Dlatego zjawiam się na wrocławskich vintage marketach. Zjawiam się na Tamce.
Tamka to jedna z wysp w zabytkowym centrum Wrocławia, na której tętni imprezowe życie. Nieraz też w weekendy wystawiają się tam wintydżowe świry z kramami pełnymi modowych cudeniek. Wełenki, jedwabie, kroje z lat 70. i 80. rzadkie firmówki, noname’owe perełki, od butów i toreb po kurtki i płaszcze. Możesz tam również usiąść ze znajomymi, napić się czegoś dobrego, posłuchać muzyki z winyli i winyle kupić. Przyjemne miejsce z mini plażą, widokiem na Odrę i pod dachem z koron drzew.
Wpadam tam przyfitować coś smacznego i pokręcić storiesy, pogadać ze znajomymi wystawcami i znajomym podoradzać w kwestiach mody. Zwykle wiem, czego się spodziewać. Znajome twarze i towary. Jednak tamtego dnia już od wejścia, już po przekroczeniu mostka, dostałem w twarz orzeźwiającą nowością.
Na lekkim wzniesieniu, w drzew cieniu stała sobie samotna przyczepa kampingowa. Z jej ściany patrzyła na mnie hipnotyzującym wzrokiem sama Frida Kahlo. Na ten jeden widok odżyły we mnie wspomnienia z Tour de Lump po stolicy Niemiec. To wtedy bowiem podczas spaceru po berlińskiej Wyspie Muzeów natrafiłem na wielki czerwony lumpowóz obwieszony szmatami, z którego dwóch Polaków sprzedawało wintydż (więcej możecie przeczytać w tym artykule LUMPY PO BERLIŃSKU). Tym razem jednak uderzyła mnie po pysku nie absurdalność sytuacji, ale jej nieodparty urok.
Musiałem tam wejść, musiałem dowiedzieć się, kto wpadł na ten pomysł. Kto miał tyle pozytywnej bezczelności, żeby stworzyć takie cudo? W czasach, w których ludzie patrzą na modę w kategoriach bezpiecznego biznesu, gdy rosną jak muchomory po kwaśnym deszczu kolejne osobiste marki, sygnowane linie, w czasach gdy moda jest tylko produktem obdartym z przesłania i emocji, taki pomysł to szaleństwo. Piękne szaleństwo.
Projekt lumpeksu na kółkach to dzieło Agnieszki Katyńskiej. Nazwa – Fridom Clothes – łączy w sprytnym kalamburze mobilny dom, jakim jest przyczepa kampingowa, ideę wolności oraz postać słynnej malarki Fridy Kahlo, której portret zdobi jedną ze ścian. Pomysł wziął się ze zmęczenia modelem sprzedaży stacjonarnej. Bezlitosne koszta stałe, papierologia, uciążliwy przymus służenia rutynie stały się dla Agnieszki ograniczającym ciężarem. Dlatego postanowiła pewnego dnia zamknąć sklepy, a oszczędności przeznaczyć na zakup i remont przyczepy, w której to ona mogłaby docierać z modą do swoich klientek. Efekt remontu, który wykonała w większości własnymi rękami, jest powalający. To trzeba zobaczyć samemu. Wnętrze przenosi do innego świata, do przytulnej garderoby pełnej niespodzianek. Oczarowuje bogactwem detali i dekoracji. Ale bezwzględnie główną rolę grają zgromadzone tam ubrania.
Co znajdziesz w środku? Owoce starannej selekcji – damską modę używaną z naciskiem na jakość, naturalne tkaniny: jedwabie, szlachetne wełny i bawełny, marki premium i modę projektancką. Stylową i smaczną odtrutkę na sieciówkowy chłam. Ubrania, które już swoje przeszły, ale są gotowe na więcej. Nie musisz ich testować. Ktoś już to zrobił za ciebie. Nosił, prał, prasował i puścił dalej w obieg. W takim też duchu działa lumpowóz Fridom Clothes – jako alternatywa dla szybkiej mody – serwując ubrania, które pięknie się starzeją i długo nie wyjdą z mody.
Fridom Clothes ma również ambicje stać się inkubatorem działań artystycznych i prospołecznych. Ma tę przewagę, że jest na kółkach i może dotrzeć ze swoją ideą do ludzi wykluczonych lub skazanych tylko na żałosnej jakości produkt sieciówkowy. Po naszej rozmowie odniosłem wrażenie, że Agnieszka jest osobą pełną pomysłów i odwagi potrzebnej do ich realizacji. M.in. pokazy mody z udziałem „zwykłych kobiet” i osób niepełnosprawnych w roli modelek, to moim zdaniem potrzebny i równie mocny, co lumpowanie, cios w przepastną i zawsze nienażartą paszczę fast fashion. Takich miejsc, takich inicjatyw, takich ubrań potrzeba nam wszystkim jak najwięcej.
Przekonaj się sama. Śledź facebookowy profil Fridom Clothes, aby być na bieżąco z działaniami Agnieszki i wiedzieć, gdzie w danym dniu zatrzyma się przyczepa z Fridą Kahlo i używanymi perełkami. I wpadaj tam na zakupy. Bo jak śpiewał Świetlicki: „nie bądź gnidą, poczuj fridom”.
Cudo!!!♡