Historie, Nowości

MOJE MAŁE GRECKIE LUMPEKSY

Wakacje na Krecie są jak zorba. Zaczynają się spokojnie. Tu-dum. Dzień leniwie płynie za dniem. Tu-ru-du-ru-dum. Potem czas przyspiesza, kręci się i kręci, żeby nas w końcu rzucić z powrotem na lotnisko. Wtedy jest za późno na cokolwiek poza żalem. Dlatego, aby nie żałować, na lumpy wybrałem się już następnego dnia po przylocie, opa!

Wylądowałem w Chanii – w drugim co do wielkości mieście na północno-zachodnim wybrzeżu Krety. Oprócz pięknych widoków na morze w tej byłej stolicy wyspy podziwiać można zabytkowe Stare Miasto oraz port, na których ślad odcisnęło panowanie weneckie i tureckie. Spacer labiryntem wąskich uliczek to wizyta w innym świecie.

Przemierzając stare, ściśnięte wnętrzności miasta można skosztować greckiej codzienności: zapachów domowej kuchni, dźwięków lokalnej muzyki puszczanej z radia w porze sjesty, czy miauczenia kotów, które sprawiają wrażenie, jakby uważały się za panów wyspy. W niedalekim sąsiedztwie tej wiekowej scenerii znajdują się miejsca wolne od kultu nowości – second-handy.

Będę z Wami szczery – przed wylotem na Kretę nie podejrzewałem, że znajdę w Chanii jakiekolwiek lumpeksy. Zastanawiałem się, po co właściwie miałyby tam być? Komu miałyby służyć w turystycznym mieście, gdzie pieniądz sypie się luźną ręką, a turyści rąk nie żałują – to miejsce do wydawania i zarabiania kasy. Second-handy muszą więc konkurować z seciówkami (modowym łatwostrawnym fast-foodem), lokalnymi sklepami z modą nową, ze straganami, regionaliami made in China, made in Chania… a więc kto, na Zeusa, ubiera się w kreteńskich lumpeksach?

Postanowiłem to sprawdzić. O namiary zapytałem Wujka, a aplikacja z mapami wypluła listę wyników. I tu zaczęły się schody. W Chanii vintage-store’ami nazywają także miejsca sprzedające antyki i zabytkowe meble. Trafiłem również do sklepu, który serwuje modę ale dla mężczyzn w wieku wintydżowym: kaszkiety w kratę, obszerne kamizelki, marynarki na trzy guziki – wszystko nowe, na półkach leżały nawet bele materiałów, z których można sobie uszyć przyodziewek według starej receptury.

Szedłem więc dalej zatłoczonymi ulicami, co chwilę odrywając wzrok od telefonu, aby popatrzeć na to, jak ubrani są lokalsi. Zaskoczyło mnie, jak wielu ludzi (zwłaszcza młodych kobiet) nosi się na czarno, mimo spiekoty i miejskiego zaduchu. W końcu dotarłem do celu. Na ulicę Sifaka 79.

Vintage Rose

Do sklepu ze wszystkim. Od wejścia uderzył mnie obrazek nieczęsty w polskich lumpeksach. Ubrania stanowiły tylko część dostępnego asortymentu. Poza nimi piętrzyła się tu elektronika (nawet sprzęt AGD, lampy, części komputerowe), zatrzęsienie książek, komiksów, winyli, płyt DVD, poza tym meble, biżuteria, instrumenty muzyczne, naczynia, drobiazgi do domu (doniczki, pojemniczki, bibeloty i inne ozdobne duperelki).

Za ladą siedziały dwie starsze panie (z wyglądu nie-Greczynki), komentując swoją płynną angielszczyzną dostawę drobiazgów, które właśnie metkowały. Ja w tym czasie wpadłem na „dział odzieżowy”, nie wiedząc jeszcze, czy to połów, czy tylko rekonesans.

Co znalazłem? Dużo letnich produktów: t-shirty, wzorzyste koszule z krótkim rękawem, szorty, kąpielówki. Na „damskim” spódniczki, zwiewne sukienki, również szorty, bermudy, stroje kąpielowe, a w tym wszystkim dużo lnu i jedwabiu. Nie brakowało skórzanych kurtek i cieplejszych płaszczy (na te pierwsze mieli właśnie promocję -50%). A ceny? Cóż… ceny w euro, większość jednocyfrowa, poza butami – niektóre potrafiły kosztować nawet stówkę.

Niestety nie znalazłem dla siebie ubrania, które warte byłoby swojej ceny i statusu pamiątki z lumpowych wojaży. Moja żona miała więcej szczęścia. Wynalazła letnią koszulę w drobny wzór (łezki), wkładaną przez głowę, z kołnierzem mandaryńskim… 100% poliestru. Zastanawiałem się wtedy, po co robić modę z poliestru, skoro wszyscy hejtują poliester? Kto w sklepie usłyszy od sprzedawcy, że coś jest z czystego poliestru, wzdryga się, odruchowo spluwa przez lewe ramię i za żadne świętości nie chce tego nosić. Odpowiedź przyszła podczas nocnego spaceru po plaży, gdy zerwał się mocniejszy wiatr. Bawełniany top włożony pod koszulę miło otulał ciało, poliester zaś chronił przed podmuchami. Zapłaciliśmy za koszulę 3,5 euro, zrobiłem kilka zdjęć, nagrałem parę filmików, pożegnałem miłe panie i ruszyłem na dalsze łowy, tym razem wpisując w Google Mapy hasło second-hand.

Po odsianiu komisów, które chciały mi pożyczyć używane auto, trafiłem na ulicę Daskalogianni 46.

To Pazari

To po grecku bazar. To po prostu lumpeks z rozszerzoną ofertą rzeczy używanych. Oprócz ubrań znalazłem tam również zasłony, koce, dywany, hamaki, moskitiery, poduchy, kołdry i pierzyny, elementy strojów karnawałowych, do tego książki (a jakże!) w wielu językach, gry planszowe, puzzle, zabawki, naczynia, obrazy, a nawet mały rower.

Wśród lumpów trafiło się trochę oldschoolu, ale przeważał towar z marek sieciówkowych. Dział męski był tu lepiej zatowarowany niż w Vintage Rose, więcej też wisiało sportswearu. Jeśli więc wylądowaliście w Chanii na Krecie i zaskoczył Was fakt, że hotel posiada siłownię, z której chętnie byście skorzystali, ale nie macie w czym, albo lubicie poranne biegi po plaży – To Pazari Was ubierze. Mnie ubrało w causalową koszulę we wzór moro za 5 euro.

Przez swój niekrótki pobyt w obu lumpeksach (musiałem przecież przeglądnąć wszystko, zrobić zdjęcia, nakręcić filmiki na instastories) spotkałem kilka lokalnych kobiet, jednego mężczyznę w stroju robotnika, kilku obwoźnych sprzedawców, ale żadnego turysty, żadnych modnych nastolatków, żadnych modowych freaków.

Jako doświadczony lump digger przyzwyczaiłem się do wielu niedogodności kupowania w lumpeksach. Uodporniłem się na zapach i fakt dotykania brudnych ubrań. Potrafię wyłączyć myślenie o tym, podobnie gdy płacę gotówką, czy siadam na fotelu w autobusie. Mało więc rzeczy w lumpeksach urasta w moich oczach do rangi minusa. Z wyjątkiem jednej: przymierzalni. Uważam, że przymierzalnia jest sercem każdego second-handu. To tutaj zapadają decyzje zakupowe, tutaj możemy na własne oczy, na własnej skórze przekonać się, czy lump leży, jak należy, czy pasuje do naszej aparycji i figury.

Vintage Rose posiada jedną zaimprowizowaną przymierzalnie – przestrzeń wydzieloną „ścianami” z zasłon. W To Pazari jest jeszcze ciekawiej. Przymierzalnia to ciemny kąt (naprawdę ciemny, nie ma tam światła) otoczony zasłonami, a co najgorsze bez lustra, które stoi na zewnątrz. W obu lumpeksach nie ma również możliwości kupowania na wagę, co wyklucza wyłowienie lekkich i tanich dodatków.

Choć mój rajd po second-handach w Chanii okazał się inspirującą i przyjemną przygodą, spotkała mnie sytuacja, która była przysłowiową łyżką dziegciu w beczce tymiankowego miodu. Przemierzając urokliwe wąskie uliczki, na których wielka dłoń czasu pozostawiła odciski palców natrafiłem na smutny widok – ubrania w miejscu, w którym nie powinny się znaleźć. W jednym z zaułków rosła brudna i cuchnąca sterta ubrań (co mogliście zobaczyć na moich instastories).

Zastanawiam się, ile z nich rzeczywiście było tak znoszonych, że zasłużyło na los śmiecia? A ile padło ofiarą znudzenia, przepełnienia szafy, czy przesytu na rynku, spowodowanego taniochą i rozrastającym się wyborem? Ile z nich mogło trafić do second-handu i dać komuś szczęście, jak za pierwszym razem?

Ten przygnębiający obrazek utwierdził mnie w przekonaniu, że moja misja – promowanie mody z drugiej ręki – może przynieść pożytek nam wszystkim.

Bo jeśli w branży fast fashion nic się nie zmieni, będziemy musieli przyzwyczaić się do takich widoków. Jak pryszcze na gładkiej cerze powyrastają w naszym otoczeniu, w parkach, na ulicach, na brzegach rzek i jezior hałdy tekstylnego śmiecia.

Na szczęście to my – klienci – decydujemy, jak dużym ciężarem dla natury będzie nasza miłość do mody. Wszystko w naszych rękach i głowach. Jeśli zrezygnujemy z kompulsywnych zakupów, damy drugą szansę ubraniom używanym, przestaniemy wspierać portfelem fast fashion, to plaże, łąki, lasy, rzeki i morza nadal będą nas cieszyć swoim naturalnym pięknem.

Tego Wam wszystkim życzę i sobie.

I jeszcze garderoby pełnej lumpów wyjątkowych, jakościowych, lumpów z własną historią i charakterem, które nie będą tylko kawałkiem zszytego materiału, ale towarzyszem spotkań i sojusznikiem w „dobrym wyglądaniu”.

Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments