Zwykle pokazuję Wam na blogu i w socjalach lumpeksowe perełki, markowe i modowe ślicznotki. Tym razem będzie inaczej. Oto bestiariusz odzieżowych potworków, które znajdziecie niemal w każdym second-handzie.
Lumpeks. Leniwa pora między porannym szaleństwem, a popołudniową gorączką. Grzebię w koszach jak dzik w żołędziach. Słyszę tylko pomruki starych bywalczyń, leniwy szum wiatraka, szelest ortalionu, zgrzyt błyskawicznych zamków i wtedy ponad nabożną ciszę wznosi się cienki, podniecony dyszkant: „pa, jaka beka”. Uśmiecham się, nie odwracam. Próbuję zgadnąć, co te dzieciaki wyłowiły. Koszulkę z memem? Sweter starego? Fatałaszki w klimacie BDSM? A może gacie sygnowane nazwiskiem Galvina Kloina?
Nie, to tylko polówka z logo Lidla. Zastanawiają się, czy można wejść w takiej do sklepu i potrollować trochę klientów i obsługę, a może to jednak nielegalne? Cóż… a little lump never killed nobody. Koniec końców nie wzięli. Ja wziąłem. Nie polówkę oczywiście, ale pomysł na artykuł.
Panie i Panowie, chłopcy i dziewczęta, oto przed Wami wydobyte z mroków sortowni, z odległych kontenerów na odzież, niechciane i niewydarzone dzieci matki Mody, najstraszniejsze potworki z całej lumpowej menażerii.
Odzież pracownicza
Aldi, Lidl, Kaufland, Carrefour i wiele, wiele innych firm, które ubierają pracowników w odzież pracowniczą, regularnie dokładają swoje pięć groszy do lumpeksowych zasobów. Któżby nie chciał stylowego polaru, który idealnie nada się do pracy w chłodni, czy gustownego polo w brandowych barwach? Raczej nikt, kto nie musi tego nosić. Poza tym wielkie firmy nie rozpieszczają swoich pracowników jakością uniformów. Często więc w lumpie lądują produkty już znoszone i wyświechtane, choć trafiają się również nówki.
Inaczej jest z odzieżą, która służyła lub miała służyć branży przemysłowej. Uniformy ochronne (i nie tylko) z hal produkcyjnych oraz zakładów wytwórczych potrafią zaskoczyć jakością materiałów, starannością szycia oraz rozwiązaniami technologicznymi (np. membrany poprawiające wymianę ciepła). Jeśli nie stoi na przeszkodzie stopień ich zużycia, mogą jeszcze posłużyć zgodnie ze swoim pierwotny przeznaczeniem: do prac w garażu, piwnicy, na działce czy w ogrodzie. W Polsce długo królował roboczy „outfit podomowy” (również w moim domu rodzinnym). Co już nie nadawało się między ludzi, trafiało na kupę szmat do zadań bojowych: murowania, tynkowania, malowania, kopania, plewienia i innych. Wyobrażam sobie, w jak wielu domach odbywały się takie rozmowy: „Marian, to już ma dziurę”. „Zostaw, będzie na działkę”. I tak z czasem ubrania te łachmaniały coraz bardziej upodabniając właścicieli do chodzących strachów na wróble.
Czy nie milej dla oka i bezpieczniej dla ciała byłoby założyć taki roboczy kostium z lumpeksu?
Nie trzeba mieć działki, firmy remontowej, czy kącika małego majsterkowicza, żeby nosić tego typu modę. Istnieje bowiem trend zwany techwearem, który inspiruje się m.in. odzieżą roboczą. Fani tego stylu stawiają duży nacisk na jakość materiałów i walory użytkowe, stąd nieprzemakalność, ergonomiczne kroje oraz duża ilość kieszeni, zatrzasków, klamer i łańcuchów. Jeśli więc cenisz sobie wygodę, dobrze czujesz się w czerni i nie boisz się skojarzeń z modą militarną, możesz zacząć przygodę z techwearem. Pierwsze kroki postaw w lumpeksie. W niektórych mają nawet specjalne kąciki z odzieżą roboczą.
Inną branżą, która dokłada lumpeksom sporo towaru, jest transport. DPD, UPS, DHL – możesz wręcz przebierać w firmach kurierskich. T-shirty, bluzy, polary, dresy, bombery, kurtki i koszule… przy odrobinie wytrwałości zbudujesz garderobę z samych uniformów kurierskich. Tylko po co?
Na bal przebierańców? A może na rozmowę o pracę, jeśli marzysz o karierze w transporcie i chcesz wykazać się zaangażowaniem już na starcie? Chyba że… jesteś modowym freakiem, lubisz pojechany streetwear i wiesz, co marka Vetements zrobiła z DHLem.
https://www.instagram.com/p/CCTXs34jl9q/
Otóż w kolekcji wiosna/lato 2018 ta słynna marka, która od początku swojego istnienia zaciera granice wewnątrz mody, przygotowała kapsułową kolekcję, łączącą kolorystyki oraz loga obu firm. Produkty te (m.in. t-shirty, polówki) nie powstały z myślą o zwykłych zjadaczach modowego chleba, bo kosztują niemało – t-shirt w Vitkacu to wydatek 2 149 złotych (teraz mają promocję i wystarczy zapłacić niewiele ponad cztery stówki). Ale choć to stylówka dla wąskiego grona tych, których stać i którzy zechcą tyle dać, to zapoczątkowała ciekawy trend. Ludzie wcale nie potrzebowali tych konkretnych produktów marki Vetements, żeby dołączyć do zabawy. Wystarczyło logo DHL, kolory: czarny, żółty i czerwony oraz elementy typowe dla hypewearu: wielkie ugly sneakers, kroje oversize, czy saszetki przecinające tors.
Pamiątki rodzinne
Czy zdarzyło Ci się kiedyś dostać pamiątkowy t-shirt z nadrukiem, na którym utrwalone zostały w bawełnie wyjątkowe momenty Twojego życia? Jeśli tak to, czy nadal go masz? A może odkryłeś/łaś, że taką pamiątką trudno się cieszyć? Nosić nie ma zbyt wiele okazji. Za duża, by zmieścić się do ramki i stanąć na kominku, a nadruk jak wspomnienia – z czasem (i po kilku praniach) wyblakł i stracił ostrość?
Z początku myślałem, że głównie w taki sposób koszulki-pamiątki trafiają do lumpeksów. Ktoś zrobił porządek w szafie i pożegnał się z sentymentami. Zdjęcie klasowe z podstawówki? Kiedy to było. Setne urodziny babci Hilde? Pożegnalny prezent od współpracowników? Nie-pamiętne wakacje na Majorce? (Istnieje tysiąc okazji, żeby sprawić komuś taki prezent i jeden powód, aby tego nie robić: nie warto! Ani to modne, ani szykowne, ani ponadczasowe, ani zabawne, ani ładne, a kosztuje nas wszystkich tyle wody i zanieczyszczonej gleby, co każdy nowy, tani t-shirt).
Jak się jednak dowiedziałem, są jeszcze inne powody, dla których takie koszulki powstają i lądują w second-handzie. Otóż pewnego dnia odwiedziłem kilka lumpeksów w dniu całkowitej wymiany towaru, ciekaw jakie cuda światowej mody ukażą się moim oczom. Trafiłem wtedy na takie właśnie koszulki (jedna ze zdjęciem klasowym, druga z portretem chłopca) i pokazałem je na instastories. Wtedy od jednej z moich obserwatorek dowiedziałem się, że w USA robi się takie koszulki w ramach wsparcia, gdy zginie lub zaginie jakieś dziecko.
Zapytałem moich followersów, czy założyliby coś takiego? Większość odpowiedziała, że nie, ale kilka osób nie widziało w tym problemu. Sam zaliczam się do tej grupy. Podjąłem nawet wyzwanie z jedną znajomą, żeby wyłowić w lumpie najbardziej pojechaną i dziwaczną koszulkę-pamiątkę. A potem nosić w ramach estetycznego buntu przeciwko nadrukom znanych i lubianych. Efektem oczywiście nie omieszkam podzielić się z Wami.
Koszulki z żartem
Kojarzycie może te stragany, stoły, czy namioty gdzieś nad morzem, w górach, na placach targowych i odpustach, wyłożone koszulkami, z których bije po oczach czerstwy humor? Żarty w stylu podpitego wujka Staszka? Dowcipy z brodą i podtekstem, krążące wokół erotyki, polityki i zwyczajnego picia. Dzięki tym wytworom jarmarcznej mody dowiesz się, że oto stoi przed tobą „sex instruktor”, albo ktoś, kto jest gruby, bo go stać.
Ja to pamiętam jeszcze ze złotych czasów placu Świebodzkiego, kiedy nie było memów, ludzie oglądali w telewizji „Maraton Uśmiechu”, a w kiosku mogłeś kupić małe gazetki z dowcipami. Nie było jeszcze szybkiego internetu, a każdy esemes kosztował. Może dlatego ludzie przekazywali sobie dowcipy z „klaty”? Niestety z żartem już tak jest, że powtarzany wielokrotnie przestaje śmieszyć. Wiele też zależy od kontekstu i nastawienia odbiorców. To oznacza, że Twoja śmieszna koszulka nie będzie bawić w nieskończoność. Z czasem jej moc wywoływania śmiechu się wyczerpie. Co wtedy? Kupisz nową z jeszcze śmieszniejszym tekstem? A potem kolejną i kolejną, i kolejną? To już lepiej wysyłaj memy przez Messengera.
Już nie zastanawiam się, po co ludzie to robią? Po co noszą koszulki z żartami? Chcą zamanifestować poczucie humoru, a może wewnętrzny luz i dystans do siebie? Każdy ma swoje powody do takich a nie innych wyborów modowych. Podejrzewam, że często jest to decyzja podjęta pod wpływem chwili i pozbawiona refleksji, jak często będę taką koszulkę nosić, czy w ogóle jest mi ona potrzebna?
Dodam tylko, że takie koszulki z żartem są niskiej jakości, a ich żywotność liczyć należy w kilku praniach. To oznacza, że szybko trafią na śmietnik, a to już wcale nie jest śmieszne.
W lumpie oczywiście trudno nie natknąć się na takie cuda. Najczęściej wiszą koszulki z niemieckim, holenderskim czy angielskim humorem, ozdobione niewybrednymi grafikami o niskiej wartości artystycznej, którego nie broni nawet kreska, czy jakość wykonania. Ktoś je kupuje? Nie sądzę, jeszcze tego nie widziałem, a w lumpach bywam często. Ot, pojawiają się na krótki moment, aby w końcu zejść z wieszaka i zakończyć kolejny etap w swojej drodze na śmietnik.
Podróbki
Na wstępie napiszę smutną i bolesną prawdę: w lumpeksach wisi zatrzęsienie podróbek. Nie chcę bawić się w statystyka, ale jeśli wyłowiłeś/aś w second-handzie coś markowego, to większe jest prawdopodobieństwo, że to podróbka, niż oryginalny rarytas. Dotyczy to zwłaszcza metek powszechnie pożądanych, np. trzech pasków, swoosha, krokodyla, czy flagi, bo te właśnie podrabia się częściej.
Oczywiście podróbka podróbce nierówna. W lumpeksie znajdziesz te niemal doskonałe – do ich zdemaskowania potrzeba fachowej wiedzy, mikroskopu i zestawu małego chemika. Ale także potworki, których twórcy wcale się nie postarali. Krokodyl z trzema nogami? Czemu nie, kto to sprawdzi, kto zwróci uwagę, przecież krokodyl jaki jest, każdy widzi. Nie piszę tu nawet o tych podróbkach, które (chyba) z obaw natury prawnej przekręcają nazwy i loga w jakiś karkołomnych anagramach. Do tych mam pewną słabość, bo doceniam misterną lingwistyczną robotę oraz uważam, że słowotwórstwo bywa myślotwórstwem i poszerza nasze nazywanie/postrzeganie świata. A przy okazji niektóre popisy podrabiaczy bywają po prostu zabawne. Taki Galvin Kloin brzmi jak postać z „Władcy Pierścieni” – jakiś krasnoludzki wódz.
Noszenie podróbek nie jest niczym fajnym. Jeśli złowiłeś podróbkę w lumpie – nie winię Cię, nieraz trudno się zorientować. Jeśli jednak ktoś kupuje je celowo, po to aby przyszpanować marką, na którą go nie stać, aby pokazać innym, że jest lepiej sytuowany, cóż… nazwałbym takie zachowanie próżnym i dziecinnym, ale nie głupim. Stoi za tym bowiem sprawdzona taktyka wywierania wpływu. Czytałem kiedyś o badaniach, w których grupa ankieterów przeprowadzała wywiady z ludźmi w galerii handlowej. Ci, którzy nosili na sobie ubrania z widocznym logo drogich marek, częściej uzyskiwali zgodę na przeprowadzenie ankiety. Kolegom bez znaczka wiodło się gorzej. Skąd taka zależność? Podejrzewam, że z odległej przeszłości, gdy ludzie żyli w małych skupiskach, a wylądowanie poza społecznością było realnym zagrożeniem. Nadal przetrwała w nas ta obawa, że ktoś zamożny dzięki swoim zasobom może wpłynąć na nasz los. Stąd podświadomy respekt dla gościa w drogiej koszulce. Stąd taka chęć posiadania liter LV na torebce. Swoją drogą, wiesz, po czym poznać, że torebka Louis Vuitton jest podrobiona? Widzisz ją w tramwaju.
Noszenie podróbek to udawanie, że jest się kimś innym. To słaba taktyka na dłuższą metę, bo kłamstwo ma krótkie nogi. Kupując podróbkę dostajesz bilet na krótką wizytę w salonie krzywych luster. Może przez chwilę podziwiać w odbiciu swoje lepsze „ja”, ale w końcu zaczniesz dostrzegać zmechacenia, wykrzywiony fason, czy dziury po zgubionych guzikach. Bowiem tym, co różni podróby od oryginału, jest przede wszystkim jakość: materiału i wykonania. Jeśli podróbka kosztuje ułamek ceny oryginału, nie może być zrobiona z tej samej dobrej i drogiej bawełny, nie może zostać uszyta i wykończona przez staranne i lepiej opłacane europejskie szwaczki. To oznacza, że nadal nosisz szybką, chwilową modę – śmiecia z odroczonym wyrokiem.
*
Potwornicka menażeria z czeluści lumpeksów ma jeszcze wielu ciekawych przedstawicieli. Mógłbym długo wymieniać: tandetne stroje karnawałowe, reklamowe koszulki, mundury policyjne, koszulki pięcioligowych drużyn piłkarskich, fartuchy szefów kuchni i szeregowych kucharzy, erotyczne fatałaszki, suknie ślubne i pluszowe śpiochy dla dużych dzieci. Niemal wszystko, co potrafi wytworzyć ludzka modowa wyobraźnia, ma swojego reprezentanta w lumpeksie. Dlaczego?
Bo ubrań jest po prostu za dużo. Ubrań na całym cholernym świecie jest o wiele za dużo. Nie potrzeba nam nowych ubrań. Potrzeba nowego podejścia.
Możemy się śmiać z tych potworków, bo to przecież tylko zły sen. Ale kiedyś w końcu się obudzimy i pojmiemy, że ten potwór z koszmarów jest tu z nami.
A co najgorsze – ma naszą twarz.