Historie, Nowości

VINTAGE FIESTA

Viva la fiesta! Viva la vintage! We Wrocławiu znów zagościła moda z dawnych lat. Znów wytrawni poławiacze wintydżu wystawili swój towar na handel. Tym razem jednak market zmienił się w fiestę, a jak się bawić, to się bawić – przynajmniej dwa dni. Ciekawi szczegółów? Zapraszam na relację.

Zaczęło się sobotniego poranka… od deszczu, ledwie mżawki. Pomyślałem sobie: „serio? Znowu nam to robisz?” Powoli zaczynałem wierzyć, że ciąży nad Vintage Marketem jakieś złośliwe fatum. Jakby pogoda testowała wytrwałość wystawców: zwiną się tym razem, odpuszczą sobie Wrocław? Ooo, nic z tych rzeczy. Frekwencja udowodniła, że miasto potrzebuje wintydżu, a ludzie, którzy go poławiają, to twardzi zawodnicy. Podczas lipcowej edycji nawet oberwanie chmury nie przegoniło ich z Wyspy Tamka. 3 sierpnia skończyło się na pogodowych pogróżkach, a nagroda za wytrwałość przyszła szybko – słońce, ale bez skwaru. Aura idealna na zakupy.

Gdy przybyłem na miejsce, plac przed Księgarnią Hiszpańską (przy Zaułku Solnym) zalany był letnimi kolorami. Tłum klientów brodził w potokach czerwieni, bieli, różu, zieleni, w pastelach, odcieniach barwy żółtej i pomarańczowej. To, co zrobili z tym miejscem wystawcy, zasługuje na słowa uznania. Czapki z głów, panie i panowie! Postawiliście od podstaw wielki i piękny vintage store. Gondole z ubraniami ciągnęły się wzdłuż ścian. Przed nimi stały stoliki z biżuterią, lustra, wystrojone manekiny, walizki wypełnione akcesoriami, a nad wszystkim unosił się gwar rozmów zmieszany z muzyką. Ale nawet najpiękniejszy wystrój nie zagwarantuje wyjątkowej atmosfery. To dzięki Waszej pasji, życzliwości, otwartości i miłości do wintydżu sierpniowa edycja targów była fiestą nie tylko z nazwy.

Sam wybór lokalizacji okazał się strzałem w dziesiątkę. Miejsce przy trasie spacerowej łączącej Rynek z Dzielnicą Czterech Świątyń pozwoliło dotrzeć z wintydżem do turystów i tych wrocławian, którzy nie słyszeli o targach. Było dla mnie wielką frajdą patrzeć, jak na ich twarzach zaskoczenie ustępuje miejsca ciekawości, a nieraz i zachwytowi.

Siedziałem więc przy stoliku, leniwie sącząc mrożoną kawę i przy dźwiękach muzyki serwowanej przez Dj Papa Winyla przyglądałem się entuzjastom mody używanej. Gdy stężenie wintydżu urosło do poziomu, który rozpala moją wyobraźnię, wstałem, poprawiłem outfit, strzepałem z ramion niewidzialny pyłek i ruszyłem między ludzi i lumpy.

Jeśli nigdy nie byliście na targach modowego wintydżu i nie wiecie, co tam dają, to pozwólcie, że Was wprowadzę. Oto kilka elementów garderoby, które z pewnością znajdziecie na następnej edycji:

  • oldschoolowy sportswear – ortalionowe i kreszowe dresy, całe kostiumy rodem z lat 80., getry, t-shirty zmartwychwstałych dziś marek: FILA, Kappa, Umbro, Champion
  • denim – dżinsowe katany (również te z marmurkowego dżinsu) w kroju oversize, spodnie z jasnego dżinsu (z dna szafy mamy i taty), ogrodniczki i spódniczki
  • wzorzyste koszule – z jedwabiu lub wiskozy, a na nich: kwiaty, liście, wzory geometryczne, esy-floresy i psychodeliczne maziaje
  • skórzane płaszcze i kurtki
  • marynarki rodem z Miami Vice: dwurzędówki, klasyki z szerokimi klapami, damskie oversize’y i te dopasowane z bufiastymi ramionami

To oczywiście nie wszystko. Pomiędzy klasykami mody wintydżowej wiszą ubrania, o których nie śni się dzisiejszym producentom i tym gościom w garniturach, którzy patrząc na słupki sprzedaży akceptują sny projektantów. Może sobie myślicie: „wszystko pięknie-ładnie, ale po co mi takie ubranie, skoro nie mam je z czym nosić, eee?” Zgoda, prawda – wiele oldschoolowych perełek odkrywa cały swój urok i wyjątkowość tylko w sąsiedztwie odpowiednich dodatków. Ale sierpniowa fiesta udowodniła, że wintydż można nosić na wiele sposób, ze smakiem i pomysłem. Goście targów mogli się o tym przekonać oglądając przygotowany w niedzielę pokaz mody.

Za outfity odpowiadała wrocławska stylistka Alicja Kubów, a wszystkie elementy pochodziły od wystawców. Makijaż to dzieło Asi Kary i Moniki Szewczuk. Łącznie pokazano dziewięć stylizacji (w tym dwie męskie) o różnorodnym przeznaczeniu, bo wintydż da się nosić wszędzie. Był zestaw imprezowy – oblane cekinami i świecidełkami garsonka oraz sukienka. Był styl biurowy – oszałamiający krojem dwurzędowy żakiet. Outfit wypoczynkowy – lekka marynarka, jedwabna koszula i szorty w paski. A jako wisienkę na torcie zaprezentowano stylizacje wzbogacone o oryginalne japońskie kimona od Kimono New Age. O sukcesie pokazu niech świadczy fakt, że zaraz po nim większość pokazanych ubrań znalazła nowych właścicieli. A skąd to wiem?

Cóż… byłem tam. Całkiem blisko całego zamieszania, pełniąc rolę konferansjera pokazu. Stałem więc z mikrofonem i nawijałem o stylizacjach i ludziach, którzy je obnosili podczas rundek dookoła widzów. To było niezwykłe przeżycie, móc współtworzyć ten wyjątkowy pokaz. I świetna zabawa. Dlatego dziękuję organizatorkom: dziewczynom z Cindy Vintage i Njuromantik Vintage za zaufanie i zaangażowanie mnie.

Jak zawsze odwiedziny Vintage Marketu dają możliwość spotkania ciekawych ludzi z modową zajawką. W relacji z poprzedniej edycji targów (o czym możecie przeczytać tutaj) przedstawiłem Wam sylwetki kilku profesjonalnych poławiaczy wintydżu. Teraz pora na kolejnych pasjonatów, których miałem przyjemność poznać:

Retromania

Ola handluje wintydżem od pięciu lat. Swoje skarby przywozi z krajowych i zagranicznych wojaży, a część asortymentu to ubrania od przyjaciół i znajomych, którym szkoda było tak po prostu wyrzucić je na śmietnik. Dlatego misję ocalenia ich dla mody powierzyli Oli. I tak trafiają do oferty Retromanii również zawartości babcinych i dziadkowych szaf, a rozpiętość serwowanych stylów sięga od lat 20. po 90.

Jak to się zaczęło? Od pasji do mody. Ola potrafiła zarazić nią swoich znajomi, a ci zaczęli pożyczać od niej ubrania. Z czasem zajęła się również organizowaniem sesji retro, co wymagało stałego dopływu stylowych perełek. W końcu garderoba tak napęczniała, że należało upuścić jej trochę wintydżu. Na pierwsze targi przyjechała do Wrocławia. Od tego czasu dociera tam, gdzie panuje moda na wintydż: Berlin, Warszawa, Poznań…

Skarby Retromanii możecie kupić również przez profil na Facebooku i Instagramie, w tym również kolekcję ubrań z recyklingu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Aleksandra Olejniczak (@retromania.pl)

Dzika Kuna Vintage

Agnieszka od prawie dwóch lat wyławia perełki z wrocławskich lumpeksów, ale obszar łowiecki nie ogranicza do stolicy Dolnego Śląska. Gdzie tylko los ją pchnie, zew poszukiwacza każe jej rozglądać się za skupiskami mody używanej. Biżuterię i akcesoria wyławia na pchlich targach i targach staroci.

Nie ogranicza się do surowego wintydżu. Nie zamyka w konkretnych dekadach. Szuka mody nie tylko wyjątkowej stylowo, ale również użytkowej, która nie będzie przebraniem, ale ubraniem – noszonym na wiele sposobów. Nie boi się łączyć różnych trendów, co łatwo zauważyć przeglądając jej towar na targach. Moda jest dla Agnieszki zabawą i polem do popisu dla wyobraźni nieskrępowanej konwenansami.

Jej przygoda z wintydżem zaczęła się na rodzinnym strychu. W czasach, gdy nie było jeszcze lumpeksów, ale były szafy z ubraniami rodziców z czasów młodości. Swoje doświadczenie i odwagę w noszeniu tego, co stare i rzadkie wykorzystała potem w subkulturowych poszukiwaniach, budując przy tym wyjątkową garderobę. Myśl, że nie można samemu nosić wszystkiego, a szkoda wyrzucać na śmietnik modowe skarby, pchnęła Agnieszkę do handlu wintydżem. Dzięki temu jej produkty możecie kupić na Facebooku i portalu Vinted.pl.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez Dzika Kuna Vintage (@dzikakunavintage)

Iseeyouinthis

Dla Krzyśka handel wintydżem to przede wszystkim hobby, które łączy z regularną pracą. Dopiero zaczyna w branży, ale zapał debiutanta podsuwa mu ciekawe pomysły na rozwój działalności. Na pchlich targach, lokalnych ryneczkach i w second-handach łowi głównie modę z lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku. Oprócz sportswearu i streetwearu wyszukuje również modowe dziwactwa dla naprawdę wymagających klientów. Od tego też się zaczęło – pierwsze perełki zdobywał na zamówienie znajomych.

W swoich poszukiwaniach jest wybredny i działa według własnych koncepcji, budując np. kolekcję typu unisex. Obecnie sprzedaje tylko na wintydżowych targach, na które jeździ razem z Olą z Retromanii, ale planuje docierać do klientów także przez social media i platformy sprzedażowe.

A dlaczego to robi? Bo ceni sobie dobrą jakość, staranne krawiectwo i niebanalną stylistykę – walory, które próżno szukać w dzisiejszej modzie masowej. Przede wszystkim zaś uwielbia przyjemność płynącą z poszukiwania. Dreszczyk emocji i zastrzyk euforii po znalezieniu kolejnej modowej perełki.

 

Wyświetl ten post na Instagramie.

 

Post udostępniony przez ISEEYOUINTHIS (@iseeyouinthis)

Mógłbym jeszcze przez wiele akapitów przekonywać Was, że wizyta na Vintage Markecie to nie tylko możliwość uzupełnienia garderoby o ubrania niebanalne i niepowtarzalne, ale również okazja na spędzenie czasu wolnego wśród sympatycznych ludzi pozytywnie zakręconych na punkcie mody. Wierzę jednak, że najlepiej zrobią to Wasze własne oczy. Dajcie szansę wintydżowi. Stać Was na to, w przeciwieństwie do zakupów nowej masówki, które kosztują nie tylko nas wszystkich, ale i przyszłe pokolenia.

A wintydż? Wintydż jest eko, wintydż jest trendi, wintydż jest seksi.

Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments