Można ubierać się w lumpeksie i nie wyglądać jak lump? No przecież. Wystarczy odpowiedni zapas cierpliwości, sprawne ręce, czujne oko i odrobina szczęścia. Najnowszy lumpfit dedykuję oddanemu przyjacielowi mojej skóry. Len, to będzie o Tobie, stary.
Bo jest stary, wierzcie mi. Już w siódmym tysiącleciu przed naszą erą zszywano nim kawałki skóry. Nasiona tej przydatnej rośliny znaleziono w Biskupinie, zaś w starożytnym Egipcie… ooo, tam len robił modową karierę, jak dziś t-shirty zadrukowane krzykliwymi logami. A to dlatego, że ogłaszał wszem i wobec „patrzcie, stać mnie”. Nic więc dziwnego, że paradowali w nim kapłani i dworscy dostojnicy. Samego faraona Tutankhamuna owinięto po śmierci w tysiącmetrową lnianą tkaninę, aby tam w zaświatach nikt nie pomyślał, że syn boga Re nosi się jak… byle jak.
A skąd takie zamiłowanie do lnu wśród ludzi, którzy nie skąpią środków na dogadzanie własnemu ciału? Bo len to tkanina magiczna. Czytając o niej miałem wrażenie, że oto w NASA wymyślono właśnie materiał dla przyszłych kolonizatorów obcych planet. Na szczęście natura wyręczyła naukowców, tworząc w swoim laboratorium zbawienny dla ludzkości prezent. Gdyby tekstylia przenieść w świat superbohaterów, Avengersi mieliby jednego członka – Incredible Len. Oto jakimi mocami dysponuje ten gość:
- odporny na tarcie i rozciąganie
- nie elektryzuje się
- nie mechaci się i trudno brudzi
- ma działanie antyalergiczne i antybakteryjne
- odporny na mole i grzyby
- potrafi pochłonąć wodę do 25% swojej wagi
- zawiera ligniny, które są doskonałym absorbentem promieniowania UV
- posiada zdolność termoregulacji – w upały chłodzi, a w chłodne dni utrzymuje ciepło
- biodegradowalny
Niezły, co? Dlatego, jeśli doskwierają Ci letnie upały i masz skłonność do nadmiernego oblewania się potem, na pomoc wezwij len. Możesz go ubierać na wiele sposobów, nosić w różnych modowych klimatach. Nie musisz od razu wyglądać, jak pognieciuch, którego właśnie wypluło morze. Choć len lubi się z klapeczkami, szortami i słomianym kapeluszem, warto go nosić również w outfitach na wysokiej eleganckości. Jak ten?
No tak średnio bym powiedział. Sartorialni puryści i klasyczni dandysi skwitowaliby takie połączenie chłodnym uśmieszkiem. „Gdzie w tych obdarciuchach” – zakrzyknęłaby niejedna babcia. Ale nie byłbym sobą, nie byłbym lumpsetterem, gdybym nie brejknął jakiejś modowej ruli. Włosi mają na to specjalny termin: sprezzatura, który oznacza dozę nonszalancji w noszeniu eleganckich ubrań. Dla jednego będzie nią wzór paislay na poszetce, dla innego połączenie dwurzędówki z bermudami. Granice potrafią być płynne jak rękawy Baldassare Castiglione (autora terminu) na słynnym obrazie Rafaela Santi. Dla mnie sprezzatura mówią dwie pary ust wycięte w spodniach na wysokości kolan.
A co mówi reszta lumpfitu? Jedziemy, słuchamy:
MARYNARKA
- 55% lnu i 45% bawełny – wygodne połączenie dużej przepuszczalności i mniejszych problemów z prasowaniem
- zapinana na 2,5 guzika. Nie znaczy to, że trzeci pękł na pół. Wszystkie są całe i zdrowe, ale ten najwyższy schowano pod wyłogiem w skutek celowego zaprasowania klap. Rozwiązanie typowe dla mody włoskiej
- naszywane kieszenie obniżające poziom formalności
- mogę ją nosić również w letnim wakacyjnym stylu: z podwiniętymi rękawami, do szortów i t-shirtu
- cena: 12 złotych
KOSZULA
- czysty len
- kontrastująca kratka wewnątrz kołnierza i mankietów
- naznaczona sartorialnym gestem personalizacji – na mankiecie wyhaftowano napis „Gerry”. Nie mam pojęcia, kim jest Gerry, ale sądząc po stanie koszuli, wiem, że jej nie wymęczył. Dzięki Gerry!
- monogram na mankiecie plus dzielony karczek każą mi podejrzewać, że jest to koszula szyta na miarę
- cena: 10 złotych
SPODNIE
- bawełna z domieszką (1%) elastanu
- krój slim fit
- dziury wyciachałem sam
- cena: 15 złotych
POSZETKA
- wykonana z cienkiego jedwabiu
- z kontrastującym rantem
- wzór nawiązuje do stylistyki witraży
- na dolnym prawym rogu widnieje podpis „Louis Feraud. Paris”. To francuski dom mody założony w latach 50., który w czasach świetności ubierał m.in. Brigitte Bardot.
- cena: 5 złotych
WPINKA
- wysmakowany dodatek, którym można uciekawić elegancką stylizację
- wpina się go w butonierkę – małą dziurkę na klapie marynarki
- moja wpinka przedstawia profil Henryka IV, francuskiego króla z dynastii Burbonów. Gość nie miał łatwego życia za życia i po życiu. Biedaka zasztyletowano podczas przejażdżki przez Paryż. W czasie Rewolucji Francuskiej jego zabalsamowane zwłoki zgilotynowano, a królewska głowa przechodziła z rąk do rąk kolekcjonerów, aby ostatecznie trafić na klapę mojej marynarki
- kupiłem ją we wrocławskim „Cindy Vintage Store”
- cena: 20 złotych
Czas na podsumowanie. Nie jestem orłem z matmy, dlatego operuję na małych liczbach i wierzę w kalkulator. Na cyferblacie wyskoczyło 65. Słownie: sześćdziesiąt pięć złotych za lumpfit prima sort, elegancki i ze smakiem. Co sądzicie? Przedobrzyłem, przepłaciłem? Jakie stylizacje chcielibyście tu oglądać w przyszłości?
Czekam na Wasze opinie w komentarzach.
Poszetka w lumpficie lepsza niż wisienka na torcie Hugh Heffner’a!
Aj, lepiej nie mógłym tego określić! Dzięki za opinię ^^